„Przegląd samochodów i motocykli sportowych”

DZIEŃ PIERWSZY

To była cicha i spokojna ulica. W szczelinie powstałej przez pęknięcie asfaltu rosła sobie Eragrostis arvensis, czyli miłka. Mała trawka, która dobrze znosi zasolenie podłoża, więc chętnie rośnie w takich miejscach.
– Rrrrrąąąąąą! – koła przejeżdżającego z ogromną prędkością motoru zmiażdżyły Bogu ducha winną roślinkę.
– Rrrrruuuum! – po ułamku sekundy kolejne opony, tym razem firmy Bridgestone, dopełniły żywota biednej Eragrostis.

Czarna Honda Blackbird zatrzymała się pod szkołą z piskiem. Na motorze siedziała kobieca postać w czarnej skórzanej kurtce i kasku. Tuż obok niej, z lewej strony, zaparkowało ciemnoczerwone Mitsubishi 3000 GT, za kierownicą którego znajdowała się dziewczyna w okularach przeciwsłonecznych. Osoba na motorze zdjęła kask.
– Cześć, Tranka! – chłód.
– Cześć, Denin! – mróz. Odpowiedziała jej trzaskając drzwiczkami.
Z nieukrywaną wrogością przestąpiły razem przez próg szkoły.

Zaczęła się najbardziej pożądana lekcja w LXX LO, mianowicie biologia. Wszyscy uczniowie, w całej szkole, byli bez wątpienia fanami owego przedmiotu. Bynajmniej nie ze względu na przykład na profil liceum. O, nie! Kochali go dzięki swojej nauczycielce – Madame Vassal, która właśnie dziś miała oddać sprawdzone klasówki z genetyki. Tranka tradycyjnie siedziała w drugiej ławce w rzędzie pod oknem, Denin zaś w pierwszej środkowego, tuż przed nosem strasznej biologiczki.
– Denin, dwa! – rzekła Vassal ponurym, bezuczuciowym głosem.
Dziewczyna odebrała pracę z niesmakiem. Spojrzała przelotem na Trankę, ta pokazała jej język. Nauczycielka zmieniła nagle ton wypowiedzi.
– Tranka… p… pp… piątka! – wycedziła przez zęby, po czym opanował ja szał i zaczęła wyrywać sobie włosy. – Nie mogę tego znieść!
Klasa się załamała. Tak działo się co tydzień, z jakiś niewiadomych powodów, Madame nienawidziła swojej uczennicy o niemiecko brzmiącym nazwisku. Z klasówki na klasówkę pytania były coraz trudniejsze i bardziej wymyślne. Sprawiały one, że średnia ocen z biologii w klasie IIe wynosiła 3,20. Niestety, czego by nie wymyśliła szalona nauczycielka, Tranka i tak zawsze dostawała maksimum punktów. Denin natomiast zwykle kończyła z oceną mierną, ewentualnie dostateczną z minusem, co wywoływało kolejne tarcia i dysonanse.

Dziewczyny wyszły z przebieralni, ubrane w sportowe stroje do gry w siatkówkę.
– Nie próbuj mnie nawet atakować! – rzuciła Denin wrednie do koleżanki.
– No, coś ty!? – odparła uprzejmie Tranka. – Nawet by mi to przez myśl nie przeszło!
Denin wyprzedziła ją udając się na drugi koniec sali po piłkę.
– Strumień! – usłyszała za plecami jak Tranka rzuca zaklęcie.
W ułamku sekundy odwróciła się, odbiła atak, i odpowiedziała „Łańcuchem błyskawic”. Tranka uskoczyła na bok, pioruny poleciały ku ścianie nie czyniąc nikomu szkody. Obie dziewczyny rozejrzały się dookoła – nikt z obecnych na sali gimnastycznej ludzi nie zauważył tej nadprzyrodzonej wymiany zdań.
Zaczęła się gra w siatkówkę. Wszystkie dziewczyny w klasie wiedziały, co się święci. Każdy mecz był osobistym pojedynkiem Denin i Tranki. Musiały być w przeciwnych drużynach, bo inaczej toczył się jeszcze większy bój o rolę kapitana zespołu. Denin zwykle grała w roli atakującego, zaś Tranka jako libero.
Denin – ścina, Tranka – odbiór.
Denin – ścina, Tranka – odbiór.
Denin – ścina, Tranka – odbiór.
Denin – ścina, Tranka – odbiór.
Denin – ścina, Tranka – odbiór.
Denin – ścina, Tranka – odbiór.
Popatrzyły na siebie ze złością przez siatkę.
– Na dachu! – wykrzyknęły do siebie.

Po lekcjach spotkały się na dachu szkoły. Przez chwilę mierzyły się groźnie wzrokiem, po czym zaczęły się tłuc z użyciem sił nadprzyrodzonych. Walka jednak pozostała nierozstrzygnięta.

 

DZIEŃ DRUGI

Była godzina siódma rano czasu wschodnioeuropejskiego. Pod szkołą siedział chłopak na motorze. Osobnik zdjął kask, gdy nagle zobaczył ogromny obłok kurzu przetaczający się przez plac przed budynkiem. W pyle widać było sylwetki dwóch dziewczyn z klasy równoległej – Denin i Tranki. Chłopak przypatrywał się im ze stoickim spokojem, w przeciwieństwie do przechodniów, którzy uciekali chcąc być jak najdalej od wybuchowego zjawiska. Niespodzianie dziewczyny odskoczyły od siebie.
– Przerwa! – wydyszała Tranka.
– Dobra! – odparła Denin z trudem łapiąc oddech.
Obie skierowały się ku wejściu do szkoły podnosząc uprzednio swoje plecaki.
– I co tam u ciebie? – zapytała Denin.
– Wpożo! – rzekła Tranka.
Chłopak westchnął zastanawiając się, ile jeszcze to będzie trwało.

Tranka nucąc coś pod nosem zeszła po schodkach koło Radiosupła. Uwiesiła się na poręczy i zrobiła zamaszysty zakręt. Wpadła z impetem na ubranego w czerń chłopaka. Oboje wylądowali na ziemi, przy czym ona na nim. Podniosła się, zobaczyła, na kogo wpadła. Był to ten sam chłopak, który przyglądał się dziewczynom rano. Wstała potykając się w panice.
– Przepraszam! – wybąkała.
– Nic się nie stało – odparł on ze stoickim spokojem.
Speszona odbiegła czym prędzej w stronę, w którą zmierzała.

Dzwonek z radością oznajmił wszem i wobec koniec lekcji. Tranka wyszła ze szkoły. Podchodząc do samochodu spostrzegła, że Denin już siedzi na swoim motorze, macha Trance i odjeżdża z piskiem opon.
„Cholera!” – błyskawicznie wsiadła do samochodu i odpaliła silnik.

Z niebywałą gracją, wymijając kolejne pojazdy w ułamkach sekund czarna Honda sunęła z prędkością dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę po warszawskiej obwodnicy. Denin spojrzała w lusterko. Na jej ogonie siedziało czerwone Mitsubishi. Dziewczyna przyspieszyła, nie chciała dać się wyprzedzić. Auto nie odpuściło. Idealnie weszło w zakręt i zrównało się z motorem.

Denin wpadła do domu.
– Cześć wujku! – krzyknęła. – Co dziś na obiad?
– Gdzie twoja przyjaciółka?
– Da-ła-się-wy-prze-dzić! – wyśpiewała dziewczyna.
Tranka wbiegła trzaskając drzwiami.
– To zwyczajnie nie było fair! – zawołała do Denin.
– No, co? Dałaś się – rzekła jak gdyby nigdy nic.
– Chyba mu nie powiedziałaś?
– Skąd!
– Trankaaaaa! – jak duch, z ogniem w oczach wynurzył się za nią.
– Dzień dobry, wujku! – przeraziła się dziewczyna. – Ładny dziś dzień.
– Jak mogłaś dać się wyprzedzić!? Przecież cię uczyłem! Myślisz, że w Formule wszyscy pójdą ci na rękę?!
– Nie, ale…
– Żadnego ale! Od jutra koniec z obijaniem się na torze! Będziesz trenować od razu po lekcjach! Do późnego wieczora! – dodał z naciskiem mężczyzna kierując się ku kuchni.
– Ale ja jeżdżę w rajdach i tam mi nie jest potrzebne…
– Ani słowa więcej! Już ja zrobię z ciebie wielkiego kierowcę! Nie będziesz się dawała wyprzedzać takiej Denin!
– Jakiej Denin niby?! – zdenerwowała się właścicielka imienia.

Cała trójka zasiadła do posiłku. Tranka dzióbała widelcem w talerz wpatrując się w niego nieobecnie.
– Muszę już iść, wujku! – rzekła Denin wstając od stołu. – Za trzy godziny mam lot do Włoch. Dziękuję za zaproszenie na obiad!
– Daj znać jak dotrzesz na miejsce! – odparł, po czym pożegnali się i dziewczyna wyszła.
Odprowadziwszy siostrzenicę do drzwi wrócił do kuchni.
– Nie przejmuj się tym, co powiedziałem – rzekł do Tranki.
– Ale miałeś rację, jestem do dupy. Nigdy nie dostanę się do F1 – odparła smutno z nutą ostateczności i opadła dramatycznie twarzą na blat stołu.
Mężczyzna westchnął.
– To, że Denin lepiej idzie, nie znaczy, że jesteś gorsza. W tej chwili zdaje się jesteś na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej rajdowych mistrzostw świata i masz szansę na pierwsze, więc nie mów, że jesteś kiepska.
Tranka zmarszczyła brwi przybierając minę głodnego zombie.
– Ale ona jeździ w Moto GP, ma tysiące fanów, nie może się nigdzie pokazać, żeby nie budzić sensacji, a Valentynek Rossiek składał jej niedwuznaczne propozycje.
– Chciałabyś, żeby składał je tobie?
– Yy – zaprzeczyła po zastanowieniu.
– Wiem, wiem. Marzysz o Formule 1. Jesteś zupełnie, jak twoja matka. Nie można za tobą nadążyć – powiedział z melancholią w oczach.
– Mama była geniuszem.
– Ty też jesteś! Po prostu jeszcze nie dostałaś swojej szansy – odparł. – No, moja córko, powiedz mi teraz, jak ci się mieszka w nowym mieszkaniu?
Tranka uśmiechnęła się.
– Nie jestem twoją córką, wujku!
– Tylko biologicznie – odparł z uśmiechem. – Zatem?
– Jest świetnie. Może trochę mi smutno mieszkać samej, ale z drugiej strony czuję się bardziej niezależna.
– Chlip! Już masz dosyć swojego starego wujka?! – rozpaczał.
– O, rety! – czasem poziom intelektualny tego czterdziestoletniego faceta doprowadzał ją na krawędź załamania nerwowego.

***

Denin wysiadła z samolotu na lotnisku w Mediolanie, gdzie czekały na nią tłumy fanów, jak również ten, od pewnego czasu, najgorliwszy.
– Co tu robisz? – powiedziała do Włocha.
– Przyszedłem po ciebie – rzekł Valentynek. – Już nie mogłem się doczekać!
Starała się zachowywać tak, aby nie zwracać na niego uwagi. Lubiła go bardzo, ale wprawiał ją w zakłopotanie swoim uwielbieniem. Sama nie mogła się zdecydować, kim był dla niej. Na pewno kolegą z zespołu. A kim poza tym? Tranka określiła to jako „BZT5”. Termin ten oznaczał biologiczne zapotrzebowanie na tlen w przeciągu pięciu dni – parametr wykorzystywany przy oznaczaniu czystości wód. W słowniku Tranki oznaczało to: „bez zbędnych zobowiązań”. Denin zastanawiała się ile w tym prawdy i co ma dalej zrobić z owym napalonym motocyklistą o dziwnych fryzurach. Podczas grand prix panowała między nimi swego rodzaju rywalizacja. Teoretycznie nie powinno być czegoś takiego wśród członków tego samego zespołu z uwagi na bezpieczeństwo. Pracowali bądź co bądź dla drużyny i gdyby oboje wypadli z toru podczas walki ze sobą, Honda miałaby problemy z uzyskiwaniem punktów w klasyfikacji konstruktorów, zwłaszcza, że Denin i Valentynek byli najlepszymi kierowcami w stawce. Mimo to, oboje toczyli ze sobą psychologiczny bój. Trochę dla żartu, ale czasem miała wrażenie, że on nie może dopuścić do siebie myśli, że ktoś umie go wyprzedzić.
Tuż przed rozpoczęciem wyścigu Denin spojrzała na swojego partnera. Popatrzył się w jej stronę zza kasku. Nie widziała tego, ale czuła, że uśmiecha się zwycięsko.
Ruszyli.

Tranka obgryzając paznokcie siedziała przed telewizorem i oglądała jazdę przyjaciółki.
– No jedź, cholera! – krzyknęła. – Nie tak! Za wcześnie dałaś gazu!
Przez ostatnich kilka okrążeń dwa motory Hondy jechały prawie równo.
– Co oni wyprawiają?! – oburzyła się dziewczyna doskakując do teleodbiornika.

Denin nie mogła dać za wygraną. Nie jemu. Jeszcze tylko jeden zakręt. Dwieście metrów. Sto.
„Musi mi się udać!”

        – Szybciej! – wrzasnęła Tranka, która z nerwów siedziała już prawie w ekranie i gryzła kineskop. Steve, który również oglądał transmisję wyścigu, poważnie zwątpił w normalność swojej podopiecznej.

 

Wzięła go od zewnętrznej na zakręcie. Na ostatniej prostej obie maszyny zrównały się ze sobą. Kibice zamarli. Hondy sunęły po torze jednocześnie.
– Noł łej! – powiedziała na głos do siebie Denin i chyba siłą woli, tuż przed linią mety wyprzedziła swojego rywala o pół długości motocykla.
– Jestem pod wrażeniem! – rzekł Rossiek zdejmując kask.
– Dzięki! – odparła zdyszana. – O, rany! Yeees! – krzyknęła zsiadając z maszyny i podskakując do góry. – Udało się!

DZIEŃ PIĄTY

Pisk opon. Jednocześnie pod szkołą zaparkowało czerwone Mitsubishi 3000GT i czarne Suzuki GSX1300R Hayabusa. Kierowca motoru zdjął kask, a jego nieco dłuższe niż u większości facetów, jasne włosy zafalowały wypadając spod kasku. Spostrzegł obok Trankę w swoim aucie.
– Cześć! – uśmiechnęła się do niego.
– Cześć! Co sły…
Nagle usłyszeli ryk silnika. Tranka odwróciła się i ujrzała Denin podjeżdżającą z prawej strony.
– To ty! – z oczu posypały jej się błyskawice.
– A to ty! – odparła Denin.
– Później się z tobą policzę!
– Nie mogę się doczekać!

Po znienawidzonej biologii, na której Madame jak zwykle wyżyła się emocjonalnie na swojej klasie, odbyła się lekcja geografii. Uczniowie wciąż zastanawiali się, dlaczego w ich szkole przeważają szaleńcy. Nie mogli, niestety, już od wielu lat, uzyskać odpowiedzi na to pytanie.
Sala od geografii była stylowa: na ścianach wisiały mapy, a w gablotkach leżały okazy skał magmowych i metamorficznych. Nauczyciel był również stylowy, ale w nieco inna stronę skrzywienia psychiki. Roberto, gdyż tak się zwał ów osobnik, co chwila ubarwiał swą wypowiedź jakąś wyszukaną metaforą, która z geografią miała niewiele wspólnego, za to ze Światem Dysku bardzo dużo. Zdawał się zupełnie nie zważać na zdziwione miny swoich słuchaczy.
– Zastanawiam się, jaki był temat lekcji i, czy antykliny mają coś do Prachett’a? – zapytała Tranka koleżanki z ławki.
– Nie wiem, zgubiłam wątek dwadzieścia minut temu. W sumie to Świat Dysku, więc nie powinien mieć antyklin. Nie uważasz? – podsumowała.
On na pewno zna odpowiedź na to pytanie!

Tej nocy, zdenerwowana ostatnią porażką w walce z przyjaciółką, Denin wybrała się na rozległe pola w okolicach Kabat, aby potrenować swoje nowe zaklęcia. Skoncentrowała się mocno i wzbiwszy się w powietrze stworzyła nad głową ogromną kulę ognia. W tym samym czasie, gdzieś pod powierzchnią ziemi, pochylony nad mikroskopem siedział ubrany w fartuch osobnik.
JEBUDU! – jego pracownią wstrząsnęła ogłuszająca detonacja. Okulary spadły z jego naukowego nosa, a on sam z krzesła. – KABOOOM!
Do pomieszczenia, przez sufit, wpadła Denin otoczona rozżarzoną i skwierczącą kulą energii. Wypowiedziała zaklęcie i ognisty strumień wystrzelił w górę. Dziewczyna wyskoczyła przez dziurę w suficie, a przerażona postać zobaczyła jedynie zgliszcza.
„Moje laboratorium!” – jęknął.

Dziewczyna siedziała na ziemi i odpoczywała po wysiłku.
– Nie daruję ci tego! – usłyszała nagle za plecami i odwróciła się. – Zniszczyłaś moje laboratorium!
– Przykre! – odparła subtelnie i z wdziękiem.
– Zapłacisz mi za to!
– Niestety, nie mam czasu! – wstała. – Przyślij mi rachunek!
– Stój!
– Mówiłam, że nie mam czasu! – dodała i rzuciła w postać piorunem.
– Zemsta! – nadpalony osobnik zacisnął zęby ze złości.

DZIEŃ SZÓSTY

Dziewczyny stały na szkolnym forum, naprzeciwko siebie i zaczynały koncentrować swe moce, Tranka uniosła rękę i już miała wypowiedzieć zaklęcie, ale przerwał jej wysoki piskliwy śmiech.
– Nareszcie! – rozległ się głos z góry i w powietrzu zmaterializował się znany wszystkim z poprzedniej sceny naukowiec. Okulary miał sklejone taśmą klejącą, widocznie rozpadły się od pioruna.
To jakiś twój znajomy? – zapytała Tranka przyjaciółkę.
– Tak! Nazywam się Stefan Chmiel! Profesor doktor habilitowany inżynier Stefan Chmiel!
– Nieźle! – skomentowała Tranka.
– A ta walona… p… p… – wskazał na Denin. – Zdemolowała moje laboratorium! Laboratorium największego geniusza wszech czasów! I zniszczyła aparaturę do destylacji!
– Zrozumiałe. Też bym się wściekła – dodała Tranka pod nosem.
– W swoim geniuszu – w szalonej pozie uniósł ręce zwycięsko w górę. – Skonstruowałem detektor jej energii. Dzięki temu mogłem ją odnaleźć i teraz się zemszczę!
Tranka ziewnęła i zaczęła piłować sobie paznokcie.
– Moje potwory cię zniszczą! – kontynuował Chmiel wciskając guziki na małym pilocie, który trzymał w dłoni. Obok niego pojawiły się trzy stwory podobne do pijawek, po czym profesor zniknął śmiejąc się piskliwie i wrednie z nutą satysfakcji gwarantowanej albo zwrotu pieniędzy.
Potwory ruszyły na Denin, która stała w bezruchu, do końca chyba nie pojmując sytuacji.
– Na co czekasz? – zawołała koleżanka. – Zrób z nimi porządek!
Dziewczyna rzuciła trzy kule ogniste. Potwory rozpadły się na brudnego koloru miazgę.
– Może być?
– Może! Błyskawice!
– Odbicie! – wróciły do swoich normalnych rozrywek.

DZIEŃ SIÓDMY

Z uporem maniaka Madame Vassal tłumaczyła swojej klasie budowę tkanek przewodzących u nagozalążkowych. Nagle Tranka wstała ze swojego miejsca.
– Khem! Przepraszam, ale chciałabym zauważyć, że jest inaczej, bo… – w miarę, jak kontynuowała swój naukowy wywód, na twarzy nauczycielki pojawiała się coraz większa złość.
Dzwonek na przerwę rozbrzmiał dokładnie w momencie, gdy Tranka przestała mówić. Uczniowie czym prędzej wybiegli z sali. Madame została sama.
„Jak ja nienawidzę tej Tranki! Z testów ma same piątki! Jak ona mnie denerwuje!” – z trzaskiem zamknęła dziennik.

Wyszła ze szkoły i rzuciła torbę na siedzenie swojego Mitsubishi. Zobaczyła, że Denin coś majstruje przy motorze.
– Was ist los?
– No właśnie, nie wiem! Wczoraj robiłam przegląd i było ok. – odparła.
– Niestety, nie mogę ci pomóc. Nie mam zielonego, ani nawet czerwonego pojęcia o motocyklach.
Nagle podszedł On. Tranka dosłownie skamieniała.
– Jakiś problem z maszyną? – zapytał.
– Trochę – rzekła Denin spoglądając spode łba na chłopaka.
Ten schylił się i pogrzebał coś przy CBR’ce, po czym wygłosił fachową opinię dając Denin ścisłe wskazówki.
– To Honda! Musisz się o nią troszczyć i nie przesadzać z użytkowaniem – dodał na odchodne.
Tranka odprowadziła go wzrokiem z lekkim smutkiem.
– No, teraz zobaczymy! – Denin spróbowała uruchomić silnik, ten odpowiedział jej radosnym rykiem 164 koni. – Super! – ucieszyła się i wsiadła na motor. – Tranka, będziesz dziś na torze? Pościgałybyśmy się, co ty na to?
– Chyba nie mam natchnienia. Może w przyszłym tygodniu – odparła nieobecnie wciąż wgapiając się w stronę, w którą odjechał tamten chłopak. – Chcę trochę w domu posiedzieć – stwierdziła i odeszła do samochodu.
„Co jej się stało?!”

Denin postanowiła zafundować sobie okrężną drogę do domu. Jechała w miarę spokojnie, jakieś 190 km/h i nagle dostrzegła przed sobą czerwone Mitsubishi. „Tranka? Niemożliwe?! Przestrzegająca ograniczenia prędkości?! Jej chyba rzeczywiście coś się stało!”

Obieranie ziemniaków szło jej wyjątkowo opornie. Nagle w kuchni rozbrzmiało głośne „Ała!”. Wydawać by się mogło, że to nie wykonalne, ale jednak! Zacięła się obieraczką.
„Może Denin miała rację? – myślała wkładając rękę pod kran. – Trzeba było się iść pościgać…” Chwyciła słuchawkę telefonu. – Denin, to ja! Chyba znajdę chwilę czas, żeby skoczyć na tor. Co? Ty się uczysz?! Nie chrzań! Ok., za godzinę!

Tor wyścigowy na warszawskim Okęciu był specyficznym jak na polskie warunki obiektem. Składał się z kilku mniejszych torów i jednego wielkiego, przeznaczonego na rozgrywanie GP Formuły 1. Był też tor go-kart’owy i motocrossowy. Poza tym znajdowało się tam mnóstwo innych budowli. Garaży i warsztatów dla członków miejscowego autoklubu. Każdy członek mógł wykupić jedno lub kilka pomieszczeń na własny użytek. Była to wyjątkowo droga impreza, ale Tranka zafundowała sobie aż trzy garaże. Pieniądze na nie zbierała ponad rok i często oszczędzała na wielu rzeczach, ale potrzebowała tych miejsc na swoją kolekcję. Miała marzenie wkrótce zakupić jakiś bardzo stary samochód i samej go odrestaurować.
Dziewczyny miały to nieszczęście, że w drodze do swoich garaży musiały przejść obok siedziby prezesa całego obiektu. Zakręconego jak świński ogon maniaka sportów motorowych. Gdy tylko ujrzał je z okna, wybiegł i zaczął im się kłaniać.
– Witamy nasze gwiazdy! – zakrzyknął.
Tranka wywróciła oczami, a Denin westchnęła.
– Nie mogłem się was doczekać! – kontynuował facet. – Wasza obecność dodaje splendoru mojemu skromnemu klubowi!
– Dobrze, dobrze! – jego euforia zawsze przysparzała Trankę o palpitacje serca. – Któryś tor jest wolny?
– Trzeci! – odparł. – Ale dla was mogę zwolnić wszystkie!
– Nie, nie! – wtrąciła się Denin widząc, że przyjaciółka zaraz go zabije. – Trzeci jest idealny! Dziękujemy! – dodała popychając Trankę, żeby odeszły jak najszybciej nim poleje się krew. Facet nie przestawał się za nimi kłaniać.
Gdy już się przebrały w stroje odpowiednie do jazdy, wyprowadziły swoje maszyny. Zebrało się dziewczynom na sentymenty, więc wybrały swoje pierwsze pojazdy: Ducati 916 oraz mocno ztuningowaną Hondę Prelude. Pierwsze karminowo czerwone, drugie w kolorze głębokiego błękitu.
– Ach, spójrz! – rzuciła nagle Tranka ze wzruszeniem.
– Co?
– Tam – wskazała na sąsiedni tor. – Lamborghini Diablo! Boskie! Kiedyś takie będę miała!
– Ech, Tranka! – Denin poklepała przyjaciółkę po ramieniu.
Założyły kaski, zasiadły za kierownicami, uśmiechnęły się i równocześnie odpaliły silniki.
„3… 2… 1… START!”
Ruszyły z piskiem opon.

DZIEŃ ÓSMY I DZIEWIĄTY

Weekend = lenistwo!

DZIEŃ DZIESIĄTY

Opony wydały z siebie śpiewny dźwięk, gdy obie maszyny zatrzymały się na placu.
– O, Tranka!
– O, Denin!
– Chyba nie będziemy kontynuować tej piątkowej sielanki?! – zaczęła Tranka.
– Toż to by było złamanie zasad naszej religii!
Idą razem do wejścia. Buuufff! – Denin rzuca Trance w twarz maleńki płomyczek. Brzuut! – ta odpowiada tycią błyskawiczką.

Obłok kurzu przetoczył się przez korytarz obok sali do niemieckiego. Dziewczyny na chwilę odskoczyły od siebie, żeby złapać oddech.
– Łań… – zaczęła Denin unosząc dłoń, ale przerwał jej piskliwy śmiech.
– Cha, cha, cha! To ja! Profesor Chmiel!
Tranka załamała się.
– Tym razem moje potwory cię pokonają, okrutnico! – zaśpiewał z radości, obok zmaterializowały się trzy stwory. – Do dzieła, moje dzieci!
– Dzieci… Strach się bać, jak wyglądała ich matka – skomentowała Tranka robakopodobne stworzenia.
Chmiel zniknął pękając ze śmiechu. Denin spojrzała na Trankę, ta wzruszyła ramionami i rozpirzyła posłańców Chmiela jednym zaklęciem.

Nieubłaganie prof. dr hab. inż. nie dawał za wygraną i atakował prawie codziennie. Jego dzieci były coraz wymyślniejsze, inspirowane różnymi zwierzętami. Widocznie ojciec był ten sam, lecz matki różne.

DZIEŃ CZTERNASTY

W piątek niestety musiały opuścić lekcje. Denin czekało GP Niemiec a Trankę Rajd Finlandii. Madame Vassal, mimo iż nie miała tego dnia lekcji ze swoją klasą, odnotowała w pamięci nieobecność dwóch uczennic.
Choćby nie wiadomo jak wredna nauczycielka się znęcała nad nimi na lekcjach biologii, sukcesy zawodowe dziewczyn robiły na świecie wrażenie. Denin trafiła do Moto GP rok wcześniej, zauważona przez drużynę Hondy. Obecnie była, obok swojego kolegi z zespołu – Valentynka, najlepiej punktującym kierowcą sezonu. Tranka z kolei, choć uważała siebie za gorszą, radziła sobie niezgorzej. Osobiście twierdziła, że to wszystko zasługa tylko i wyłącznie jej pilota. W klasie WRC, w której jeździła, walka o tytuł mistrzowski była bardziej wyrównana niż w rajdach motocyklowych. O pierwsze miejsce, oprócz Tranki, rywalizowali i mieli na nie duże szanse także Petter Bergsoll z tego samego zespołu oraz debiutujący w tym roku Sebastien Oleb. Pojawienie się tego utalentowanego Francuza wprawiło Trankę w zakłopotanie. Jeździł praktycznie bezbłędnie i stanowił nie lada konkurencję.
Tym razem Tranka wygrała swój ukochany rajd. Subaru nie zawiodło. Wybiła się na pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej. Prowadziła tylko dwoma punktami, ale zawsze to były dwa punkty do przodu.
GP Niemiec na torze Sachsering wyjątkowo jak na ten sezon, należało do team’u Kawasaki, aczkolwiek drugie miejsce Denin umocniło dominację Hondy. Ponieważ Rossiek zajął dopiero piątą pozycję, mogła się nad nim trochę poznęcać.
Na koniec weekendu i tak umówiła się z nim na randkę.

DZIEŃ SIEDEMNASTY

– La, la, la, la, la, la! – wyśpiewała Tranka w poniedziałkowy poranek, gdy ujrzała zdejmującą kask przyjaciółkę. – Wygrałam, wygrałam, wygrałam!
– No i co z tego? Ja zajęłam drugie miejsce!
– A ja pierwsze! La, la!
– Brzuut! – walnęła ją w twarz energią i pobiegła uszczęśliwiona do szkoły.

– Łiiiii! – wciąż ciesząc się wybiegła z szatni i prawie wpadłaby na tego zawsze odzianego w czerń chłopaka, który przyprawiał ją o zesztywnienie całego ciała. Osobnik uśmiechnął się i poszedł dalej.
– Tranka! – zawołała Denin.
– Tak? – odwróciła się ku niej.
– Bach! – dostała iskrami ognia po oczach.
– Wiesz – zaczęła Denin po chwili. – Ten chłopak, co ci się podoba…
– No co z nim? – spytała zgarniając popiół z brwi.
– On kiedyś jeździł w Moto GP i klasie 250cc. Teraz jest kierowcą testowym u Yamahy. Odwala najczarniejszy kawałek roboty – powiedziała.
– Aha! Czyli jest lepszy od ciebie?
– Nie!
– Tak, tak!
– Nie!
– Tak!
Brzuuu! – Denin rzuciła zaklęcie.
Pach! – Tranka odbiła je w locie.
– Ogień!
Trankę otoczyła ściana płomieni.
– Phi! Fala!
Wielka fala wody zgasiła ogień i zalała zdezorientowaną Denin.
– Grrr! – mokra cała od stóp do głów przygotowała się do kolejnego ataku.
Nagle rozległy się oklaski. Wydawałoby się, że gdy spojrzą do góry, ujrzą biały kitel Chmiela, ale miast szalonego profesorka, w powietrzu lewitował osobnik siedzący na zwiniętej w rulon mapie. Miał szpiczasty kapelusz, przy którym zamiast tradycyjnej gwiazdki dyndał mały globus, oraz ciemną pelerynę.
– Co to za dziwo? – Denin była pod wrażeniem.
– Wygląda przebojowo! – dodała Tranka.
– Brawo! Brawo! Jesteście boskie! – rzekł.
– Nie uważasz, że wygląda jak Roberto? Nasz zakręcony geograf? – zapytała Denin.
– Jestem Czarodziej Żuraw! Będę was obserwować, bo jesteście boskie!
– Eee….
– Ale dziś już muszę się zmyć! Bye! – dodał i zniknął pozostawiając po sobie błyszczące iskierki.
– W tej szkole roi się od ewenementów przyrody – szepnęła Denin pod nosem. – Kontynuujmy! – powiedziała do Tranki. – Załatwię cię błyskawicą!
– Nie! Nie rób tego! – zawołała z przerażeniem.
– Nie mów mi, co mam robić! – rzuciła zwycięsko. – Dobrze wiesz, że na moje pioruny nie ma mocnych!
– Właśnie, dlatego przestań.
– Ruhe! Błyskawicaaaaaaaa…
Elektryczność z jej ręki, zamiast wylecieć przed siebie, rozproszyła się na rzucającej zaklęcie. Denin nadpalona i dymiąca osunęła się na posadzkę. Tranka podeszła do niej.
– Mówiłam. Byłaś mokra, przewodziłaś prąd.
Zaległa cisza. Denin wciąż leżała zwęglona.
– Tranka? – zaczęła cichym głosem.
– Co?
Wyciągnęła rękę, żeby przyjaciółka pomogła jej wstać, ta chwyciła jej dłoń.
– Błyskawica!
Tranka wydała głuche dudnięcie, gdy upadła na ziemię skwiercząc.
– Nie daruję! Khu! – zakaszlała dymem. – Ci tegooo…

DZIEŃ DZIEWIĘTNASTY

– Ha, ha! A to dobre! – Tranka rechotała z opowieści Denin o ubiegłorocznym GP Francji. Obie szły na następną lekcję do sali od geografii.
– No! A najlepsze było, że… – otworzyła drzwi do sali. – A to co?
Pod tablicą stał Roberto zwany też Żurawiem Czarodziejem. Znajdował się w dziwnej pozie, jakby odstawiał modły do tablicy. Było to o tyle dziwne, że nie narysowane były na niej żadne synkliny, ani tym bardziej monokliny.
– Przybądź! – zawołał nagle pełnym ekstazy głosem. – Obudź się z tysiącletniego snu!
– Łot? – zdążyła tylko rzec Tranka.
Powietrze zafalowało i wzbiły się tumany kurzu. Dziewczyny zakrztusiły się.
– Hi, hi, hi, hi! – rozległo się. – Hi, hi! Hi, hi, hi, hi, hi!
Spod tablicy wybiegła widmowa postać dziewczyny o ciemnych krótkich włosach i uśmiechu szerokości Wisły na odcinku Warszawy. Chichocząc piskliwie wybiegła na korytarz i zaczęła terroryzować ludzi swoim zabójczym śmiechem, biegając wszędzie.
– Ale, o co chodzi? – załamały się dziewczyny.
Tak poznaliśmy Widmo.

DZIEŃ DWUDZIESTY CZWARTY

Madame Vassal otworzyła dziennik klasy IIe i zaczęła sprawdzać listę obecności.
– Buczynka?
– Jestem!
– Chrzanikowski?
– Obecny!
– Strolch Sebastian?
– Jest!
Doszła do końca listy.
– Wasservoll?
Cisza.
– Wasservoll?! – powtórzyła.
Cisza. Nikt nie odważył się nic powiedzieć. Złość Madame zaczęła się kumulować.
– Gdzie jest Tranka? – wycedziła przez zęby akcentując każdą sylabę.
Cisza.
– Denin.
Dziewczyna, która siedziała w pierwszej ławce, starała się skulić w sobie, żeby Madame jej nie zauważyła. Na dźwięk swojego imienia aż podskoczyła na krześle do góry.
– Gdzie jest Tranka?
– No…
– Mów!
– Eee! Na Rajdzie Argentyny – odparła cichutko Denin.
– Gdzie?! – wykrzyknęła wychowawczyni a wszyscy w klasie cofnęli się, gdy fala dźwiękowa uderzyła w ich twarze.
– No… Ale…
– Tak?
– Eee…
– No, słucham cię.
– Ale powinna już wrócić, bo rajd skończył się wczoraj, więc nie wiem, co się stało! – odparła czekając na ścięcie.
Madame milczała chwilę szukając w słowach uczennicy czegoś, za co mogłaby jej obniżyć ocenę z najbliższej klasówki. Przeklinała siebie w duchu, ale nie znalazła.
– Dobrze! – rzekła wreszcie nauczycielka. – Dziś przeczytam wam dwieście stron statutu szkoły!

Buczynka wyszła zestresowana z budynku. Podeszła do motoru.
– Cześć, Denin! – usłyszała za sobą i odwróciła się. W tej samej chwili dostała w twarz kulą ognistą. Westchnęła. Odgarnęła przypalone włosy.
– No, co ty Denin nie bijesz się?
Wciągnęła powietrze.
– Czy ty wiesz, co ja przez ciebie dziś przeżyłam?! – wrzasnęła na Trankę. – Ty sobie jeździsz po górach, a mnie ta hetera mało nie spopieliła wzrokiem!
– Ale…
– Dlaczego?! Bo ciebie nie było w szkoleeee!
Tranka podniosła się, krzyk Denin miał siłę pięciuset decybeli, więc powalał na ziemię w ułamku sekundy.
– Wiesz, kolejna wygrana w sezonie! Trzeba było to jakoś uczcić – odparła.
– UCZCIĆ?! Ty wiesz, co dziś było?! Dwie godziny czytania statutu szkoły! – krzyknęła Denin łapiąc za koszulkę Tranki. – Bite dwie godziny!
– Ale to nie moja wina! – odgryzła się dziewczyna.
– Twoja! – wszyscy znajdujący się w pobliżu uczniowie zdążyli już uciec.
– Nie chrzań!
– To ty nie chrzań!
I zaczęły się tłuc. Stoczyły się po schodkach tuż pod drzwi szkoły, ale nie przystawały używać pięści i wulgaryzmów.
– Nie, Denin! Nie używaj mocy!
– Płomienna strzała!
– Ha, ha, ha, ha! – rozległ się nad nimi głos Chmiela. – Miłej zabawy! Ha, ha, ha! – dodał i zniknął zostawiają po sobie trzy szponiaste monstra.
– O, rany! – jęknęła Tranka.
– To przez ciebie! – wrzasnęła Denin.
– Ok.! Ok.! Załatwię je!
Rzuciła trzy kule błyskawic i stwory rozpadły się na miazgę. Trzeba przyznać, że dzieci prof. Chmiela nie były mocarne.
Bach! – drzwi LO otworzyły się z trzaskiem.
– Mam paraliż w rękach! – wytoczył się z nich Strolch – klasowy zboczeniec. – Mam paraliż! – wyciągnął ramiona przed siebie niczym zombie i ruszył napastować Denin.
– Czep się! – Denin zaczęła uciekać.
– Ale ja mam paraliż…!
– W tej szkole naprawdę są jakieś dziwne fluidy… – jęknęła ponownie Tranka do siebie.

Powrót do spisu treści ->

___________________________________________________________________